Bandeaux leżał na biurku, ręce zwisały po bokach, na grubym białym dywanie zebrała się ciemna kałuża krwi. Policjant w rękawiczkach ostrożnie wyjął spod prawej ręki ofiary coś, co wyglądało jak scyzoryk. Ostrze było ciemne od zaschniętej krwi. - Chryste - wyszeptała Morrisette. Kryminolodzy dokonali wstępnych oględzin i sporządzili notatki, a fotografowie i kamerzysta obfotografowali miejsce zdarzenia. Rysownik sporządził szkic, który mógł się przydać w dalszym postępowaniu lub w sądzie, gdyby okazało się, że popełniono morderstwo. Teraz cała ekipa rozpoczęła dokładne profesjonalne poszukiwania i zbieranie dowodów. - Podciął sobie żyły? - zapytał Reed. Długopisem podciągnął rękaw ofiary, odsłaniając paskudne nacięcia na przedramieniu. Morrisette wyraźnie pobladła. - Tak mi się wydaje, ale nie jestem koronerem - powiedział fotograf. Reed rozejrzał się po pokoju i odnotował, że drzwi na werandę są otwarte, żaluzje zaciągnięte, a na dywanie widać ślady po odkurzaczu. - Wciąż nie wierzysz w samobójstwo? - Reed zapytał Morrisette, a ta wolno potrząsnęła głową i cmoknęła. - Po prostu uważam, że to nie w jego stylu. Wkrótce przybył lekarz. Gerald St. Claire, obcesowy, niski, łysiejący mężczyzna dobiegał już siedemdziesiątki, ale wciąż był sprawny; resztki białych włosów przycinał krótko, zyskując wygląd - jak to określiła Sylvie - supermodnej szczoteczki do zębów. - Nikt niczego nie ruszał? - zapytał jak zawsze. - Nie, czekaliśmy na pana - automatycznie odpowiedziała Diane Moses. Zawsze padały te słowa. Byli zmuszeni razem pracować i gładko wymieniali zawodowe uprzejmości, ale nie przepadali za sobą. - Właśnie dokonaliśmy wstępnych oględzin, aby zorientować się w sytuacji. Kiedy zrobi pan swoją robotę, rozniesiemy to miejsce na strzępy. - Jak zwykle była sarkastyczna. Dowodziła tutaj i była tego świadoma. Apodyktyczna, bystra Murzynka nie cackała się z ludźmi. Nawet z St. Clairem. Spojrzał na nią chłodno i natychmiast odwzajemniła spojrzenie. - Na pierwszy rzut oka wygląda to na samobójstwo. - Niemożliwe - mruknęła Sylvie. Piętrzące się dowody nie zdołały jej przekonać. Przesunęła ciemne okulary na czubek głowy, jeszcze bardziej strosząc włosy. - Może miał kłopoty finansowe - zasugerował Reed. - Wiemy przecież, że jego małżeństwo się rozsypało. - Bandeaux był zbyt zakochany w sobie, żeby się tak pociąć - upierała się Sylvie. - Mówiłam ci, że trochę o nim wiem, pamiętasz? Przystojny skurczybyk, nie? - Westchnęła, patrząc na silną szczękę, wysokie czoło i niewidzące brązowe oczy. - Szkoda. - Więc uważasz, że został zamordowany? - zapytał Reed. Morrisette skinęła głową, przygryzając wargi. - Mogę się założyć. Niewiele osób w tym mieście będzie po nim płakać. - Podniosła szczupłe ramię zmarłego. - Jedno jest pewne, nikt nie miał tylu wrogów co Josh. - Znaleźliśmy list pożegnalny - powiedział jeden z policjantów. - Jest w drukarce, o tutaj. - Wskazał na szafkę za biurkiem. Reed rzucił okiem na list, nie dotykając. Znikąd pomocy.

  • Natanael

Bandeaux leżał na biurku, ręce zwisały po bokach, na grubym białym dywanie zebrała się ciemna kałuża krwi. Policjant w rękawiczkach ostrożnie wyjął spod prawej ręki ofiary coś, co wyglądało jak scyzoryk. Ostrze było ciemne od zaschniętej krwi. - Chryste - wyszeptała Morrisette. Kryminolodzy dokonali wstępnych oględzin i sporządzili notatki, a fotografowie i kamerzysta obfotografowali miejsce zdarzenia. Rysownik sporządził szkic, który mógł się przydać w dalszym postępowaniu lub w sądzie, gdyby okazało się, że popełniono morderstwo. Teraz cała ekipa rozpoczęła dokładne profesjonalne poszukiwania i zbieranie dowodów. - Podciął sobie żyły? - zapytał Reed. Długopisem podciągnął rękaw ofiary, odsłaniając paskudne nacięcia na przedramieniu. Morrisette wyraźnie pobladła. - Tak mi się wydaje, ale nie jestem koronerem - powiedział fotograf. Reed rozejrzał się po pokoju i odnotował, że drzwi na werandę są otwarte, żaluzje zaciągnięte, a na dywanie widać ślady po odkurzaczu. - Wciąż nie wierzysz w samobójstwo? - Reed zapytał Morrisette, a ta wolno potrząsnęła głową i cmoknęła. - Po prostu uważam, że to nie w jego stylu. Wkrótce przybył lekarz. Gerald St. Claire, obcesowy, niski, łysiejący mężczyzna dobiegał już siedemdziesiątki, ale wciąż był sprawny; resztki białych włosów przycinał krótko, zyskując wygląd - jak to określiła Sylvie - supermodnej szczoteczki do zębów. - Nikt niczego nie ruszał? - zapytał jak zawsze. - Nie, czekaliśmy na pana - automatycznie odpowiedziała Diane Moses. Zawsze padały te słowa. Byli zmuszeni razem pracować i gładko wymieniali zawodowe uprzejmości, ale nie przepadali za sobą. - Właśnie dokonaliśmy wstępnych oględzin, aby zorientować się w sytuacji. Kiedy zrobi pan swoją robotę, rozniesiemy to miejsce na strzępy. - Jak zwykle była sarkastyczna. Dowodziła tutaj i była tego świadoma. Apodyktyczna, bystra Murzynka nie cackała się z ludźmi. Nawet z St. Clairem. Spojrzał na nią chłodno i natychmiast odwzajemniła spojrzenie. - Na pierwszy rzut oka wygląda to na samobójstwo. - Niemożliwe - mruknęła Sylvie. Piętrzące się dowody nie zdołały jej przekonać. Przesunęła ciemne okulary na czubek głowy, jeszcze bardziej strosząc włosy. - Może miał kłopoty finansowe - zasugerował Reed. - Wiemy przecież, że jego małżeństwo się rozsypało. - Bandeaux był zbyt zakochany w sobie, żeby się tak pociąć - upierała się Sylvie. - Mówiłam ci, że trochę o nim wiem, pamiętasz? Przystojny skurczybyk, nie? - Westchnęła, patrząc na silną szczękę, wysokie czoło i niewidzące brązowe oczy. - Szkoda. - Więc uważasz, że został zamordowany? - zapytał Reed. Morrisette skinęła głową, przygryzając wargi. - Mogę się założyć. Niewiele osób w tym mieście będzie po nim płakać. - Podniosła szczupłe ramię zmarłego. - Jedno jest pewne, nikt nie miał tylu wrogów co Josh. - Znaleźliśmy list pożegnalny - powiedział jeden z policjantów. - Jest w drukarce, o tutaj. - Wskazał na szafkę za biurkiem. Reed rzucił okiem na list, nie dotykając. Znikąd pomocy.

28 May 2022 by Natanael

15 - Och, daj spokój - mruknęła Sylvie. - Jakby był w sytuacji bez wyjścia? Niemożliwe. Bandeaux nie miał skłonności do dramatyzowania. - Może cierpiał na depresję. Sylvie przewróciła oczami. - Tak, jasne, bo życie tutaj jest nie do zniesienia. Facet miał wprawdzie tylko jedno bmw. Ale miał też range rovera, corvettę, kilka koni wyścigowych, ten mały pałac i dom w St. Thomas z pokaźnym kawałkiem ziemi i prywatną zatoką. Tak, jasne, świetny kandydat do kuracji prozakiem. Diane powstrzymała uśmiech i popatrzyła na martwe ciało Bandeaux. Morrisette, wciąż potrząsając głową z powątpiewaniem, rozglądała się po pokoju. Luksusowe meble - wiśniowe drewno i skóra, najnowocześniejszy komputer, drogi sprzęt grający, szklany humidor na cygara... same cygara pewnie kosztowały więcej, niż posterunkowy zarabia przez cały tydzień. - Trudno mi przełknąć tę bajeczkę o biednym Joshu. Reed uniósł brwi. - Tak dobrze go znałaś? - Sporo o nim wiem. Naprawdę sporo. I nie uwierzę, że zniszczył sobie koszulę od Brooks Brothers tym cholernym scyzorykiem. - Spojrzała pogardliwie na zakrwawiony nóż. Reed zastanowił się. Miała rację. Z pozoru życie Josha Bandeaux wyglądało bajecznie; ale to jeszcze nie znaczy, że nie popełnił samobójstwa. Reed nie wykluczał żadnej możliwości. - Co już wiemy? - zapytał jednego z policjantów. - Niewiele. Zdaje się, że Bandeaux pracował nad tym. - Wskazał na dokumenty wystające z papierowej teczki i za pomocą ołówka otworzył ją. - Co to jest? - Pozew o spowodowanie śmierci - powiedziała Moses, marszcząc brwi i przyglądając się dokumentowi. - Wygląda na to, że Bandeaux zamierzał oskarżyć żonę o spowodowanie śmierci ich dziecka. - Urocze. - Morrisette przewróciła oczami. - To już bardziej do niego podobne. - Jak zmarło dziecko? - zapytał Reed. - Nie mam pojęcia - mruknęła Diane, oglądając uważnie ramię denata. Reed spojrzał na Sylvie. - Nie wiem - przyznała i zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie, co się stało z dzieckiem Bandeaux. - Musimy się tego dowiedzieć. Coś jeszcze? - Reed zwrócił się do policjanta. - Nie było włamania. Frontowe i tylne drzwi zamknięte na klucz, okna pozamykane, z wyjątkiem dwóch okien na górze i tych drzwi. - Wskazał na drzwi balkonowe w gabinecie. - Prowadzana werandę. - Sprawdźcie odciski. - Tak jest, detektywie - wycedziła Diane Moses. - Innymi rzeczami też się zajmiemy. Wiemy, jak wykonywać naszą pracę. - Olała! - zamruczała Sylvie, gdy Diane odeszła od biurka. - Ktoś tu jest bardzo drażliwy. Ktoś komuś nadepnął na zawodowe odciski. - Słyszałam, Morrisette - syknęła Moses, nie przerywając rozmowy z fotografem. - Co jeszcze wiadomo? - zapytał Reed policjanta. 16 - Radio było włączone i ustawione na jakąś stację z muzyką klasyczną. Rozmawialiśmy ze sprzątaczką, Estello Pontiac - naprawdę się tak nazywa, jak samochód - to ona zadzwoniła dzisiaj rano na policję. Weszła do domu i znalazła ciało. Doznała niezłego szoku. Gdy przyjechała ekipa, facet był już zimny, zmarł w nocy. Oficer Spencer rozmawiał z jednym z sąsiadów. - Policjant zajrzał do notatek. - Nazywa się Stanicy Hubert, mieszka obok, od północnej strony. Hubert mówi, że koło jedenastej wieczorem zauważył nieduży biały samochód, który odjechał pół godziny później. Nie odczytał numerów rejestracyjnych, ale wydaje mu się, że już kiedyś widział ten samochód. Twierdzi, że wygląda jak ten, którym jeździ pani Bandeaux. - Żona, z którą denat się rozstał? - upewnił się Reed. - Tak. Otoczyliśmy cały teren taśmą i sprawdzimy samochody stojące w okolicy i auta jego znajomych. - A co z żoną? - Od niej zaczniemy. Reed jeszcze raz spojrzał na ręce Bandeaux, gdy lekarz podwinął ostrożnie rękawy koszuli. Brakowało jednego guzika przy mankiecie, co wydawało się dziwne i nie pasowało do Bandeaux. Fryzurę miał idealnie ułożoną, tylko kilka zagnieceń na ubraniu, buty wyczyszczone na błysk. I do tego urwany guzik? Reed przyjrzał się przedramionom zmarłego. Nacięcia na nadgarstkach zrobione były pod dziwnym kątem... Cholera, może Morrisette miała rację z tym zabójstwem. Może upozorowanie samobójstwa nie do końca mordercy wyszło. Jeśli tak, to jest szansa, że będą mieli szczęście i znajdą jakieś ślady, jeżeli zabójca był nieostrożny. - Poza tym w zmywarce były dwa kieliszki do wina. Służąca opróżniła wczoraj zmywarkę przed swoim wyjściem, więc albo Josh miał gościa, albo sam zabrudził oba kieliszki. Sprawdzamy odciski palców. Wydaje się, że na jednym kieliszku jest ślad po szmince. Weźmiemy próbkę i zobaczymy, może w laboratorium zdołają określić producenta i markę. Gdy lekarz skończył oględziny, Reed wyszedł z pokoju, a cała ekipa zabrała się do zbierania odcisków, mierzenia plam krwi i szukania dowodów w całym pokoju i domu. - Coś jest na automatycznej sekretarce? - Ma pocztę głosową, właśnie sprawdzamy. - A poczta elektroniczna? - Jak tylko skończymy zbierać odciski z komputera, przejrzymy pliki. - Gdzie on pracuje? - Ma własną firmę - odpowiedziała Morrisette. - Inwestycje. Konsulting. Taka finansowa złota rączka. Miał kłopoty z Komisją Papierów Wartościowych. Wydaje mi się, że jego biuro mieści się na Abercorn, tuż przy Reynolds Square. - Byłaś tam? - Po co miałabym tam chodzić? - zapytała. - W ramach swojego śledztwa. - Nieoficjalnego śledztwa - poprawiła go, mrużąc groźnie oczy. - Mam tu adres - wtrącił policjant. - Znalazłem go na papierze firmowym. Rzeczywiście Abercorn. - Sprawdź to. - Reed zwrócił się do Morrisette. - Porozmawiaj z pracownikami. Zorientuj się w sytuacji. Może będą wiedzieli, czy Josh cierpiał na depresję. Będą nam potrzebne billingi telefoniczne, dokumenty finansowe, zeznania sąsiadów, rodziny i przyjaciół. 17 - O ile w ogóle miał przyjaciół - odezwała się Morrisette. - Nie potrzebuję pouczeń. Znam procedurę. Pracuję tu już jakiś czas, pamiętasz? Wystarczająco długo, by zebrać masę informacji o Joshu Bandeaux. - Porozmawiam jeszcze raz z tym sąsiadem, jak on się nazywał? Hubert? Może zauważył, kto wsiadł do białego samochodu. - Miejmy nadzieję - powiedziała Morrisette bez entuzjazmu, a Reed jeszcze raz spojrzał na ofiarę. Może uda mu się coś jeszcze wyciągnąć od tego sąsiada. Przy odrobinie szczęścia... Jednak zbytnio na to nie liczył. Rozdział 3 Caitlyn źle się czuła, tak źle, że musiała się zdrzemnąć, a teraz usiłowała nadrobić stracony czas... stracony czas... zawsze ten sam problem, pomyślała, wyciskając gąbkę nad wiadrem. Spieniona woda była czerwona od krwi, którą wytarła ze ścian, luster, zagłówka i dywanu w sypialni. Wyczyściła wannę i prysznic, wycierała, szorowała, skrobała, aż połamała paznokcie, a dłonie poczerwieniały i szczypały od środków czyszczących. Zdjęła firanki, wrzuciła do pralki i nastawiła płukanie. Oskara musiała zamknąć w garażu, bo zaczął węszyć i zlizywać krew z dywanu. Nie mogła znieść tego bałaganu. Przypominał jej o tym całym koszmarze. Powtarzała sobie, że wcale nie chodzi o usuwanie śladów. Nie było żadnego przestępstwa. Miała krwotok z nosa i chociaż wiedziała, że cała ta krew nie może należeć do niej, to jednak nie mogła wezwać policji. Czego się boisz? Nie odpowiedziała sobie, wylała brudną wodę do brodzika i ostatni raz przetarła kafelki. W pamięci znów odżył ten obraz. Zamarła. Papiery, dokumenty. Pozew leżący na biurku Josha. I krew... sącząca się, gęsta, czerwona krew i jego oskarżające, niewidzące oczy. - Jezu! - wyszeptała i przeszedł ją dreszcz. To był sen. Nocny koszmar. Popędziła na dół, wstawiła szczotkę i wiadro do szafki w garażu. W łazience przy gabinecie umyła ręce, nie wiadomo który już raz. Obejrzała skaleczenia, posmarowała je maścią i owinęła bandażem. Rany nie były głębokie, zwykłe niewielkie nacięcia. Boże, czemu nie pamięta, jak się okaleczała? O to chodzi, prawda? To jakaś poważna psychoza. Sama się tak zamęcza, aby zagłuszyć poczucie winy po śmierci Jamie. Czy nie tak powiedziałaby doktor Wade? Chciałaby porozmawiać z doktor Wade. Opowiedzieć jej o wczorajszej nocy. Ona by zrozumiała. Spróbowałaby pomóc. Ona... Ale jej nie ma. Opuściła cię. Wzięła urlop na badania naukowe i porzuciła cię. Zostawiła na pastwę demonów i duchów. - Nie! - krzyknęła, waląc pięścią w ścianę. Z garażu dobiegło ją ostre, zaniepokojone szczeknięcie Oskara. Spokój. Bądź silna. Na miłość boską, opanuj się albo znów skończysz w psychiatryku. Wzięła kilka głębokich oddechów, a potem powoli, starając się zapanować nad sobą, natarła ręce kremem i spojrzała na swoje odbicie w lustrze wiszącym nad umywalką. Była blada. Piegi stały się wyraźniejsze niż zwykle. Spociła się z wysiłku, a wilgotne kasztanowe włosy skręciły się. Poczuła w głowie narastający ucisk, resztki migreny pulsującej za okiem. I ten niepokój, wciąż czający się w ukryciu. Nie mogła pozwolić, 18 żeby zawładnął nią strach, nie mogła pozwolić, żeby ogarnęła ją panika, bo to groziło szaleństwem. Czyż nie zapewniała doktor Wade, że potrafi stawić czoło światu? - Jesteś pewna? - zapytała ją terapeutka podczas ostatniej sesji. Drobna kobieta z krótko przyciętymi rudymi włosami nie potrafiła ukryć wątpliwości. - Mogę cię z kimś skontaktować. Mam znajomych lekarzy, którzy chętnie się tobą zajmą. Pozwól, że dam ci kilka telefonów. - Poradzę sobie. Myślę, że już najwyższa pora samodzielnie zająć się własnym życiem - zapewniała Caitlyn. Doktor Wade bezskutecznie próbowała zwalczyć sceptycyzm. W końcu wręczyła Caitlyn kartkę z kilkoma nazwiskami. - Wszyscy od czasu do czasu potrzebujemy wsparcia - powiedziała. - Nawet my, psychiatrzy. - Może powinnam zająć się psychologią, rzucić robienie grafiki i projektowanie stron internetowych - mruknęła wtedy Caitlyn. Tamtą listę zaraz zgubiła. Szkoda, teraz przydałby się jej jeden z tych lekarzy od głowy. Myślami powędrowała znów do wydarzeń poprzedniej nocy. Jak to się stało, że nic sobie nie może przypomnieć? Skąd ta dziura w pamięci? Co takiego zrobiła? Gdzie, do diabła, jest Kelly? Nawet jeśli nie ma jej w mieście, musiała przecież zadzwonić do domu, żeby sprawdzić wiadomości... Dlaczego nie oddzwoniła? Bo nie chce z tobą rozmawiać. Przyjmij to do wiadomości, dobrze? Twoja siostra cię unika. Uważasz, że niesłusznie? Dzwonisz zawsze, gdy masz problem, kolejny kryzys, nowe tarapaty. Głos zdawał się dochodzić z każdego kąta łazienki. Nie rozumiesz? Ma dość słuchania o twoich kłopotach, dość ciągłego wspierania cię, po prostu ma cię dość! Nie, to nie tak. Kelly była jej siostrą; były bliźniętami jednojajowymi. Były sobie bliższe niż ktokolwiek inny. Kelly widocznie miała dużo pracy... Zlana potem, nie zwracając uwagi na szalone bicie serca, Caitlyn ochlapała twarz zimną wodą. - Opanuj się - powiedziała do swojego odbicia, osuszając policzki i czoło ręcznikiem. - Weź się w garść, i to już! Nie możesz się załamać. Z garażu dochodziło zawodzenie i skrobanie Oskara. - Już idę - powiedziała, rzucając ręcznik, zrobiła głęboki wdech i skierowała się ku drzwiom. Potrzebowała pomocy. Koniecznie. Zanim straci grunt pod nogami. Otworzyła drzwi garażu, do domu wpadł Oskar i zaczął kręcić młynka. - No dobrze już, dobrze, pójdziemy na spacer, chcesz? - Pies szczekał, nieprzytomnie szczęśliwy, i wirował w szalonym tańcu. - Uspokój się na chwilę. - Zmierzwiła mu sierść na grzbiecie. - Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. Możesz mi pomóc. Pośpieszyła na górę do gabinetu, a Oskar podreptał za nią. Włączyła komputer, odnalazła numer telefonu do doktor Rebeki Wade i szybko wykręciła go z rozpaczliwą, ale niewielką nadzieją, że terapeutka już wróciła. Albo zostawiła numer kontaktowy. Albo informację, do jakiego psychiatry mogą zwrócić się jej pacjenci. Ręce zaczęły jej się pocić, gdy usłyszała sygnał w słuchawce. Bądź w domu, modliła się po cichu, ale zaraz bezosobowy głos z taśmy poinformował ją, że abonent zmienił numer i nie podał nowego. - Świetnie. - Odłożyła telefon i zaczęła obgryzać paznokcie. Na jak długo doktor Wade 19 miała wyjechać? Trzy miesiące? Sześć? Na czas nieokreślony? Czy miała pojechać do Los Angeles? A może do San Francisco? Dlaczego tego nie pamięta? Spojrzała na kalendarz i zmarszczyła brwi. Kiedy miały ostatnie spotkanie? Nie w czerwcu. Przewróciła kartkę na maj... też nie... albo po prostu zapomniała zapisać w kalendarzu. Objęła głowę rękami i spróbowała się zastanowić. Jak nazywali się psychiatrzy, których poleciła jej doktor Wade? Albo przynajmniej ci, którzy pracowali z doktor Wade w tym samym starym budynku przerobionym na gabinety? Był tam chyba jakiś doktor Nash czy Nichols, a może Newell, jakoś tak... Może mogłaby do niego zadzwonić. Siedziała wpatrzona w telefon i nagle zdała sobie sprawę, że nie może wziąć ot tak, z powietrza czy z książki telefonicznej jakiegoś nazwiska. Musi to być ktoś, komu zaufa, zanim zdecyduje się opowiedzieć o swoim życiu. Strasznie pokręconym życiu. Oskar szczeknął cicho. Zerknęła w okno. Przez zielone gałęzie sasafrasu dojrzała samochód policyjny skręcający w uliczkę za jej domem. Serce jej zamarło. A to co? Popędziła do sypialni, w której brakowało firanek i pościeli, a na podłodze leżał mokry dywan. Oskar podreptał za nią i przekrzywił łepek, a ona patrzyła przez szklane drzwi na policyjny samochód, który właśnie zatrzymał się na tyłach domu, przy pojemnikach na śmiecie. To nie wróżyło nic dobrego... nic a nic. Znów obrzuciła wzrokiem sypialnię. Czy będą chcieli tu zajrzeć? Czy zniszczyła dowody? Dowody czego? Z trudem przełknęła ślinę. Z samochodu wysiadły dwie osoby: wysoki, tyczkowaty mężczyzna o ciemnych włosach i ponurej twarzy, i kobieta, szczupła, ze sterczącymi platynowymi, prawie białymi, włosami, w okularach słonecznych. Caitlyn wydawało się, że zna tę policjantkę. Nonsens, skąd miałaby ją znać? Policjantka spojrzała na dom, a Caitlyn ukryła się za ścianą, żeby nie zostać przyłapaną na gapieniu się. Jak morderca w starym czarnym kryminale. Tak jakby rzeczywiście miała coś na sumieniu. Popadasz w paranoję. Uspokój się. Nie mogła jednak powstrzymać łomotu serca. Nagle zauważyła, że na futrynie drzwi do garderoby pozostał ślad krwi. Wspaniale. Po prostu... wspaniale. Oskar warczał i gdy wzięła go na ręce, spostrzegła, że przez bandaże na nadgarstkach zaczęła przesączać się krew. Z rozmysłem obciągnęła rękawy bluzy. Lepiej, żeby wścibscy policjanci nie zobaczyli czerwonych śladów i opatrunków na rękach. Nie, żeby musiała coś ukrywać. Poza litrami krwi rozsmarowanymi po całej sypialni. No dobrze miała niewielki krwotok. Albo nawet całkiem spory. Krwotok z nosa. I próbowała podciąć sobie żyły. No i co z tego? To nie zbrodnia. A to jest jej własny dom, jej własne miejsce na ziemi. Więc nie ma się czego bać. Wszystko w porządku? Tylko ta krew... tak jej dużo... jak mogła nic nie zapamiętać? Za dużo alkoholu? Kolejny urwany film? Boże, nie! Cokolwiek się tu stało, było przerażające. Cholernie przerażające. A przypuszczenie, że sama się tak okaleczyła, było wręcz potworne. Policjanci obeszli dom i gdy Caitlyn przeszła do gabinetu, zobaczyła, że stoją przy furtce przed domem. Przed chwilą łudziła się jeszcze, że przyjechali do któregoś z sąsiadów, ale teraz... Do ciebie przyjechali. Przez ten cały bałagan w sypialni. Przyjechali, ponieważ coś zrobiłaś. Oni skądś wiedzą, co się stało. A ty nie wiesz. Zacisnęła szczęki, głucha na rodzące się wątpliwości. Włożyła klapki i pośpieszyła na 20 Outline french manicure specyfika dół. Na dźwięk dzwonka u drzwi Oskar z głośnym szczekaniem wpadł do holu. - Bądź grzeczny - ostrzegła Caitlyn, odetchnęła głęboko i zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi. Policjanci stali na ganku. Wysoki mężczyzna pokazał odznakę. Jego partnerka z bliska wydała się Caitlyn jeszcze drobniejsza. Twarz miała ponurą i też trzymała w ręku legitymację policyjną. Złe wieści. Złe, złe wieści. - Pani Bandeaux? - zapytał mężczyzna. - Tak. - Skinęła głową, serce jej zamarło, a połamane paznokcie wpiły się w drzwi. - Nazywam się Caitlyn Bandeaux. Wykrzywił usta w uśmiechu, ale jego oczy pozostały poważne. - Jestem detektyw Reed, a to moja partnerka, detektyw Morrisette. Czy możemy na chwilę wejść? Odznaki wyglądały na prawdziwe, zdjęcia nie wypadły zbyt dobrze, ale można było rozpoznać twarze. Zawahała się. Pomyślała o bałaganie na górze i krwi na drzwiach do garderoby. Pozbierała się jakoś, otworzyła szerzej drzwi i zauważyła, że kobieta mierzy ją wzrokiem. - O co chodzi? - zapytała Caitlyn, ale w głębi serca wiedziała, że przyszli ze złą nowiną. Odsunęła się na bok, wpuszczając ich do środka, i chociaż przez otwarte drzwi wtargnął do domu podmuch gorącego powietrza, niemal trzęsła się z zimna. - Obawiam się, że mamy złe wieści, pani Bandeaux - powiedział mężczyzna, wskazując Caitlyn krzesło. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa, chwyciła się oparcia. - Co się stało? - Chodzi o pani męża. - Josha? - wyszeptała i poczuła zaciskające się na szyi lodowate palce. Nagły huk w głowie, jak odgłos fal morskich uwięzionych w grocie, niemal ją ogłuszył. Znów pojawił się obraz Josha leżącego na biurku. - Co z nim? - Przełknęła ślinę, usta miała suche jak Sahara. Wiedziała, co zaraz usłyszy. - Nie żyje - odpowiedział Reed. Huk w głowie Caitlyn spotężniał jeszcze, kolana się pod nią ugięły. - Ale jak...? - Jeszcze nie wiemy na pewno, co się stało. Badamy różne hipotezy i czekamy na raport koronera. - Nie! - Gwałtownie potrząsnęła głową. - Nie wierzę. - Wierzyła jednak. Wiedziała. Jakimś cudem wiedziała. - Przykro mi - powiedział Reed. Kobieta też wymruczała kondolencje, których mózg Caitlyn już nie zarejestrował. Zacisnęła palce na oparciu krzesła, nogi trzęsły się jej tak, że z trudem mogła ustać. - Wiem, że to dla pani szok. - Głos kobiety dobiegał jakby z daleka. Caitlyn ledwo go słyszała. W głowie przewijał jej się kalejdoskop obrazów. Josh jako młody mężczyzna za sterami swego jachtu, w Neapolu, gdzie się jej oświadczył... Josh usiłujący ukryć rozczarowanie, że urodziła mu się córka, a nie syn... Josh ukradkiem wracający nocą do domu, jak twierdził, z pracy... Josh wściekły, gdy inwestycje mu nie szły... pobladły i zdruzgotany na pogrzebie córki. - Czy pani mąż miał wrogów? - zapytała policjantka, jak ona się nazywała? Caitlyn wróciła do rzeczywistości. - Nie wiem... tak, wydaje mi się, że tak. 21 - Będą nam potrzebne nazwiska. - Oczywiście... ale... on... on prowadził interesy w mieście. Niektóre z nich zakończyły się fiaskiem. - Głowa jej pękała, jakby nagle mózg przestał mieścić się w czaszce. - Cierpiał na depresję? - Josh? Na depresję? Nie wiem. Byliśmy... byliśmy w separacji... ale przecież na pewno to już wiecie, skoro tutaj jesteście. Nie mieszkaliśmy... nie mieszkaliśmy razem od jakichś trzech lat. - Cała zdrętwiała, próbowała zachować spokój. Bez powodzenia. Nagle zrobiło jej się słabo... ciemno przed oczami. - Proszę usiąść, pani Bandeaux. - Dobiegł ją daleki głos. Kobieta chwyciła ją za ramiona i zaprowadziła do salonu. Caitlyn miała nogi jak z waty. - Mój mąż... chciał wystąpić o rozwód. - Gdyby tylko udało jej się zachować spokój do odjazdu policji, gdyby tylko dali jej czas na zastanowienie się. Pozwoliła posadzić się na kanapie. - A pani? - Co ja? - Czy chciała pani rozwodu? - Nie wydaje mi się, żeby mogła teraz na to odpowiedzieć - powiedziała cicho policjantka. Ale Caitlyn chciała odpowiedzieć. Chciała mieć już to przesłuchanie za sobą, jak najszybciej. - Ja... ja myślałam, że znów możemy być razem, ale... - Poczuła łzę na policzku. Josh. Nie żyje? Zdrowy, energiczny, chwytający życie za jaja, Josh? Nie... nie mogła uwierzyć. To niemożliwe. Rozpłakała się na dobre. Ktoś, pewnie ta kobieta, podał jej chusteczkę, stłumiła szloch, ale łzy wciąż spływały strumieniami po twarzy. - Czy miał kłopoty finansowe? - Nic mi nie wiadomo. Nic konkretnego. - Ale zawsze brakowało mu pieniędzy. Zawsze cierpiał na chwilowy brak gotówki, zawsze przecież pożyczał od ciebie. - Czy był z kimś związany? Wiedziała, że o to zapytają. Nie wiedzieć czemu wspomnienie niewierności męża przywróciło jej zdolność logicznego myślenia. - Tak - przyznała i poczuła ból. Czym innym było żądanie rozwodu, a czym innym afiszowanie się z kochanką. - Nazywa się Naomi Crisman. - Jak ją poznał? - Nie jestem pewna, ale myślę, że spotkali się na jakiejś imprezie dobroczynnej. - Powoli przychodziła do siebie, złowieszcza ciemność rozpływała się. - Josh jest... był filantropem. - Zobaczyła, jak policjanci wymieniają się spojrzeniami, i nagle zdała sobie sprawę, że przyjechali tutaj nie tylko, żeby przekazać złe wieści, ale żeby wyciągnąć od niej informacje. - Zna ją pani? - Ona spotykała się z moim mężem, detektywie - powiedziała i pociągnęła nosem, opłakując męża, który jej nie kochał. - To nie sprzyja nawiązywaniu przyjaźni. - Potarła oczy i wyczuła bandaże ukryte pod rękawami bluzy. - Dziękuję, że przyszliście powiedzieć mi o mężu... Będę chciała go zobaczyć, jeśli to możliwe... ale zadajecie mi tyle pytań, a wspomnieliście, że to może być morderstwo, prawda? - Nie mamy jeszcze pewności. - Czy jestem podejrzana? - Wydawało jej się to nieprawdopodobne, ale patrząc na 22 nieruchome twarze policjantów, wiedziała już, że jest na liście podejrzanych. To było niedorzeczne. Absurdalne. - Jak zginął mój mąż? Dostrzegła pewne wahanie. - Wciąż był moim mężem - zauważyła z nagłą złością. Chciała się na kimś wyładować. Na kimkolwiek. Choćby na tych wścibskich ludziach nachodzących ją w domu i przynoszących okropne wieści. - Sądzę, że mam prawo wiedzieć. Detektyw Morrisette skinęła głową. - Możliwe, że pani mąż sam odebrał sobie życie, ale tak jak mówiliśmy, nasuwa się wiele pytań i wciąż nie znamy odpowiedzi. Znaleźliśmy go w jego gabinecie. Miał pocięte nadgarstki. Skuliła się. Znów zobaczyła Josha leżącego na biurku. Skąd wiedziała? - Samobójstwo - wyszeptała z niedowierzaniem Caitlyn i pomyślała o nacięciach na własnych nadgarstkach. - Niemożliwe. Nie zrobiłby tego. - Potrząsała głową, próbując odegnać od siebie obraz Josha wykrwawiającego się na śmierć. - On... on użyłby broni albo włączył silnik w zamkniętym garażu i zatruł się spalinami, albo... - Zamilkła, zauważywszy, że słuchają jej z wielką uwagą. - Albo? - zapytał Reed. - Nie wiem. Nie naciskał, ale jego spokojne oczy mówiły: Oczywiście, że wiesz. Żyłaś z tym facetem. Znałaś go. I to ty mogłaś go zabić. Rozwodził się z tobą. Dybał na twoje pieniądze. Miał inną kobietę. Groził ci pozwem o spowodowanie śmierci dziecka. Do tego cała ta krew w sypialni. Ale nie, o tym policjanci nie wiedzą. Przynajmniej na razie. - Jeśli już państwo skończyli, myślę... chciałabym się położyć. - Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, to chcielibyśmy zadać jeszcze kilka pytań - naciskała Morrisette z cieniem uprzejmego, choć Caitlyn była pewna, że nieszczerego uśmiechu. - A potem sobie pójdziemy. Zadali kilka ogólnych pytań na temat Josha, jego rodziny i interesów, o których Caitlyn niewiele wiedziała, a potem wstali gotowi do wyjścia. - Jeszcze tylko jedno pytanie - powiedział Reed. - Gdzie pani była ostatniej nocy? Zastygła. - Byłam poza domem. - Całą noc? O Boże! - Wyszłam około wpół do dziewiątej lub o dziewiątej, a wróciłam koło północy. Nie wiem dokładnie - przyznała, czując na sobie nieustępliwe, świdrujące spojrzenie Reeda, który starał się wyłowić najmniejsze kłamstwo. - Czy była pani wczoraj u męża? Zrobiło jej się słabo. - Nie, tak jak mówiłam, byliśmy w separacji - odpowiedziała, powtarzając sobie, że te przerażające obrazy to tylko sen. Więc czemu były tak realne? Czemu akurat Josh leżący na biurku z zakrwawionymi nadgarstkami? - Czy potrzebuję adwokata? - zapytała zaskakująco ostro. - Po prostu próbuję się dowiedzieć, co zaszło wczorajszej nocy. Ja też! - Kiedy już się to panu uda, proszę i mnie poinformować - powiedziała, czując jak oblewa ją fala gorąca. 23 ochrona danych osobowych szkolenie - Oczywiście - wtrąciła się Morrisette. Rzuciła swemu partnerowi ostrzegawcze spojrzenie. - Wolałabym, żeby nie była pani sama - powiedziała, delikatnie dotykając jej ręki i niechcący uciskając rany. Caitlyn zacisnęła zęby z bólu. Ostatnia rzecz, której pragnęła, to być teraz z kimś. No, może poza Kelly. - Mogę zadzwonić do którejś z moich sióstr lub do brata. - Obiecuje pani? - Tak. Dam sobie radę. - Kłamczucho! Nigdy nie dajesz sobie rady! Reed popatrzył sceptycznie, ale policjantka spojrzała na niego surowo, dając mu do zrozumienia, żeby nie protestował. Marszcząc brwi, Reed zatrzasnął notatnik. - Moglibyśmy zadzwonić w pani imieniu. Do kogoś z rodziny. - Podrapał się w brodę i zamyślił, patrząc przez okno na wiszący na magnolii, wolno obracający się karmnik dla ptaków. Na cienkiej gałęzi siedział kardynał, skubiąc zawzięcie malutkie nasionka. - Będzie pani kogoś potrzebowała. Gdy wyjeżdżaliśmy, w domu pani męża pojawiło się już kilku dziennikarzy. Serce jej zamarło. - Dziennikarze? - Szybko zorientują się w sytuacji i przyjadą tutaj - zauważył trzeźwo. - Cudownie. - Spotkanie z policją było już wystarczająco trudne; nie wyobrażała sobie rozmowy z prasą. Nie teraz. - Na pani miejscu nie rozmawiałbym z nimi. Nie ma obawy. Detektyw Morrisette przytaknęła i założyła okulary. - Potrafią być okropni. Niech pani pozwoli nam do kogoś zadzwonić. Do przyjaciółki, siostry czy brata. Nie powinna pani zostawać teraz sama. - Nie, wszystko w porządku... - Idiotyczne zdanie. Już nigdy nic nie będzie w porządku. I pewnie nigdy nie było. Josh nie żyje, sypialnia ledwo doszorowana z krwi i do tego ten sen... Czy to był sen? Gdyby tylko mogła dodzwonić się do Kelly. Może ona wie, co się u diabła stało zeszłej nocy. Zmusiła się do uprzejmego, ale smutnego uśmiechu. - Zadzwonię do brata, do Troya. Pracuje w centrum, w banku. - Gdy odprowadzała ich do drzwi, na twarzach policjantów malował się sceptycyzm. - Jest sobota - zauważył Reed. - Banki są chyba nieczynne. - Ale nie Montgomery Bank and Trust - powiedziała, spoglądając na zegar. Będzie czynny jeszcze przez kilka godzin. Takie zasady wprowadził jej dziadek wiele lat temu. - Mogę zadzwonić do brata. Dam sobie radę. - Sama nie wierzyła w to, co mówi. - Pozbieram się, potrzebuję tylko trochę czasu. Wydawało się, że Reed chce coś jeszcze powiedzieć, ale dostrzegł, że Morrisette szybko potrząsa głową, więc ugryzł się w język. Caitlyn patrzyła za nimi przez chwilę. Zaskrzypiała stara brama. Oskar wypatrzył kota sąsiadów czającego się na gałęzi sasafrasu i zaczął ujadać jak wściekły. Zanim udało mu się wybiec, Caitlyn przekręciła zamek i oparła się o chłodne drzwi. Musi się dowiedzieć, co wydarzyło się zeszłej nocy. Josh nie żyje. Nie żyje. Prawdopodobnie zamordowany. A ona nawet nie może przysiąc, że tego nie zrobiła. 24 Rozdział 4 Dzisiejszego ranka duchy wciąż były niespokojne. Złe. Kpiące. Syczały, miotając się w ciemnościach. Tak jak przez całą noc. Ich niespokojne ruchy nie pozwalały Lucille spać, prześladowały ją, atakowały jej umysł, gdy tylko udało jej się na moment zasnąć. Pojawiły się koło północy, wzdychając w gałęziach dębów i poruszając girlandami hiszpańskiego mchu. Zjawy szemrały przy starym kole młyńskim, które obracało się, skrzypiąc, napędzane strumieniem płynącym przez sad. Chowały się za krokwiami na drugim piętrze wspaniałej, starej, podupadającej już rezydencji, za oknem Lucille. Myślała, że odejdą wraz z ciemnością, gdy nadejdzie świt. Myliła się. Nękały ją nawet teraz, gdy sprzątała szeroki ganek Oak Hill, posiadłości Montgomerych. Wymiotła z kąta gniazdo pająków przypominające kłaczki waty. - Hej, wy tam, zabierajcie się stąd. Idźcie sobie, zostawcie mnie - wymruczała i zacisnęła usta, obserwując syna ogrodnika obcinającego zwiędłe kwiaty róż. Nie spojrzał na nią spod daszka swojej czapki, ale wiedziała, że ją usłyszał. Musiała być ostrożna. Chociaż niektórzy myśleli, że jest trochę stuknięta, że dotknęło ją szaleństwo Montgomerych, Lucille była zupełnie normalna. Nawet normalniejsza niż inni ludzie. Tylko, jak klątwa, ciążyła na niej zdolność słyszenia głosów zmarłych. A ten stary, dwupiętrowy dom z kryształowymi szybami w oknach, kryształowymi żyrandolami i ceglanym gankiem był nawiedzony. Znała imiona wielu z tych duchów, nieraz widziała je na walących się nagrobkach. Niektóre z tych złych, bezcielesnych zjaw to dusze niewolników zmarłych ponad sto lat temu, były też dusze dzieci, biedne małe duszyczki, którym nie dane było dorosnąć. Jedną cechę miały wspólną - wszystkie te złe istoty urodziły się z domieszką krwi Montgomerych w żyłach. Chciała tylko, żeby się uciszyły. By wśliznęły się z powrotem do grobów, tam gdzie ich miejsce. Ale one nie mogły, bo coś okropnego, coś bardzo złego stało się wczoraj w nocy. Lucille nie wiedziała co. Jeszcze nie wiedziała. Otarła czoło rąbkiem fartucha i spojrzała na długi podjazd, jakby spodziewając się posłańca złych wieści, choćby samego szatana. Ale późny poranek był zwodniczo spokojny. Zbyt spokojny. Głosy w głowie nie zagłuszyły szumu płynącej wody ani brzęczenia owadów. Zamiatała wokół kwietników z terakoty, w których kwitły obficie petunie i nagietki, sprawdziła, czy na palmie nie ma szkodników, i wsłuchała się w skrzeczące głosy. Lucille je słyszała, podejrzewała nawet, że inni też je słyszą; jednak za bardzo się boją, aby przyznać, że duchy zmarłych naprawdę istnieją. Caitlyn... na niej to dopiero ciążyła klątwa, biedne dziecko. Jak na jej babce Evelyn... kolejna umęczona dusza. Machając miotłą, Lucille szybko nakreśliła na piersi znak krzyża, nawet na moment nie wypadając z rytmu. Mogłaby się założyć o miesięczne zarobki, że Caitlyn też słyszy głosy, że słyszy w głowie szepty zmarłych. Tak jak Evelyn. Przerwała zamiatanie. Nadstawiła uszu. Warczała kosiarka, ogrodnik ścinał trawę przy stajniach. Piszczała wiewiórka siedząca na dębie, a z daleka dochodził szum samochodów, i mimo tych wszystkich hałasów, Lucille wciąż słyszała głosy duchów - ciche i pełne złości. Czuła, jak się ruszają, wirują, mącąc gorące powietrze, które owiewało jej policzki. Zło wydawało się zbliżać, nie potrafiła go jednak nazwać; nie wiedziała, skąd przychodzi. 25 Zaczęło się zeszłej nocy. Poszła spać jak zwykle o jedenastej. Wcześniej podała pani Bernedzie ostatnią dawkę leków i trochę ciepłego mleka z miodem. Kiedy Berneda zasnęła i zaczęła chrapać, Lucille zaciągnęła zasłony wokół łóżka i po cichu opuściła pokój. Weszła tylnymi schodami na drugie piętro; wdrapując się po wąskich stopniach, czuła w kolanach artretyzm i zasapała się z wysiłku. Robiła się za stara i za gruba na ciężką pracę, i chociaż dobrze jej płacili i kochała rodzinę Montgomerych jak własną, wiedziała, że wkrótce pójdzie na emeryturę i być może zamieszka wtedy na Florydzie ze swoją siostrą Mabel. Ale dopiero po śmierci Bernedy Montgomery. Lucille obiecała mężowi Bernedy, że będzie zajmować się jego żoną do końca jej dni. Z błogosławieństwem łaskawego Boga, dużymi dawkami silnych środków przeciwbólowych, kieliszkiem brandy co noc, rozrusznikiem pilnującym regularnego bicia zmęczonego serca, Lucille zamierzała dotrzy-mać przysięgi złożonej Cameronowi Montgomery’emu, chociaż okazał się sukinsynem, jakich mało. Ale żadne z dzieci Bernedy nie było w stanie zająć się schorowaną matką. Wszystkie myślały, że rozrusznik serca i tabletki nitrogliceryny jeszcze długo będą trzymać matkę przy życiu, ale Lucille wiedziała swoje. Śmierć wzywała Bernedę Montgomery, a kiedy już zaczęła przyzywać swą ofiarę, nijak nie można było suki powstrzymać. Podniosła szufelkę, prychnęła i popatrzyła na gorące słońce leniwie przemierzające bezchmurne niebo. Tyle dzieciaków i wszystkie nic niewarte. Ale kimże była, żeby krytykować? Tak jakby jej własna córka była dużo lepsza. Nie, Marta, niech Bóg błogosławi jej nieczułe serce, należała do pokolenia, które robiło tylko to, na co miało ochotę. Zajmowała się swoimi sprawami, nie oglądając się za siebie. Nawet teraz. Miała odwiedzać Lucille, ale nigdy nie przyjeżdżała. Podobno chodziła z jakimś ważnym gliną o nazwisku Montoya z Nowego Orleanu, ale musiało się to rozle-cieć, skoro dzwonił tutaj, szukając jej. Na tym polegał problem z Martą. Była dziwna. Ale przecież to nic nowego. Lucille spędziła ponad trzydzieści lat na rozpamiętywaniu swoich nieprzemyślanych decyzji. Nawet teraz czuła się winna wobec swojej jedynaczki, dręczyły ją wyrzuty sumienia. Kochała Martę całym sercem i była dla niej jedynym wsparciem od czasu, gdy ta skończyła pięć lat. Czasami jednak wydawało się, że zło zwycięża. Można by oczekiwać, że wśród tych wszystkich dzieci, które Berneda i Cameron Montgomery wydali na świat, chociaż jedno wykaże się wystarczającą przyzwoitością. Lucille wysypała zawartość szufelki przez poręcz, na kupkę śmieci piętrzącą się pod grubymi pędami wisterii. Jaki los czeka wszystkich potomków Montgomerych? W ich żyłach krąży zła krew. Marny los i tyle. Spojrzała na szklany dzbanek z herbatą, stojący na balustradzie w promieniach słońca. W bursztynowym płynie pływały i wirowały herbaciane torebki, jak martwe ciała w ciepłym morzu. W głębi domu usłyszała dzwonek telefonu. Serce jej na chwilę zamarło. Nikt nie musiał jej mówić, że to złe wieści. - Uporządkujmy fakty. - Troy powiesił marynarkę na oparciu krzesła w kuchni Caitlyn. - Josh nie żyje. Mogło to być samobójstwo albo morderstwo. Policja wciąż się nad tym zastanawia. Wszystko do tej pory się zgadza, tak? 26 - Tak. - Caitlyn nalała świeżej wody do miski Oskara, mając nadzieję, że nie wygląda na tak wyżętą, jak się czuje. Zadzwoniła do brata i zostawiła mu wiadomość zaraz po wyjściu policji. Zjawił się dwie godziny później, jak tylko odsłuchał jej wiadomość, oddzwonił i utorował sobie drogę przez tłum reporterów krążących przy frontowej bramie. Wyglądał raczej na wkurzonego niż zasmuconego śmiercią szwagra. Tak jak przewidział detektyw Reed, ekipy telewizyjne i reporterzy lokalnych gazet pojawili się wkrótce po odjeździe policji. Dzwonili do drzwi, a kiedy Caitlyn nie otwierała, zajęli pozycje na chodniku przed domem. Kamerzysta filmował stojącą przed bramą domu szczupłą kobietę w eleganckiej fioletowej bluzce z czarną apaszką. Poczuła ucisk w żołądku. Znowu. Żadnych kamer. Żadnych reporterów. Żadnych pytań o intymne szczegóły z jej życia. - Nie potrafią powiedzieć, czy sam się zabił, czy ktoś mu w tym pomógł? - zapytał Troy, a jego wibrujący głos sprawił, że wróciła do rzeczywistości. Boże, musi się pozbierać; nie pozwoli, żeby ktokolwiek, nawet Troy, dowiedział się o jej lękach. - A... tak, znaczy... Jestem pewna, że potrafią. To tylko musi potrwać. Troy prychnął pogardliwie. - Najlepsi w Savannah. Nic im nie powiedziałaś, prawda? - Nieustępliwe, niebieskie oczy przyglądały jej się badawczo, szukały jakiejś skazy, kłamstwa. - Nie mogłam. Ja nic nie wiem. Poza tym, że na piętrze było pełno krwi. Cholernie dużo krwi. To nie była krew Josha. Nie mogła być! Caitlyn osunęła się na krzesło wyczerpana i śmiertelnie przerażona. - Ale na pewno jesteś jedną z głównych podejrzanych. - Troy zmarszczył brwi. Stał wyprostowany jak struna, szerokie ramiona, wąskie biodra, ciemne włosy, tylko na skroniach pojawiło się kilka siwych pasemek. Miał trzydzieści trzy lata i był w świetnej formie. - Wszyscy wiedzą, że Josh miał romans i zamierzał się z tobą rozwieść. - Jak to miło z twojej strony, Troy - mruknęła. - Nie owijasz w bawełnę. - Właśnie. Znalazłaś się w trudnej sytuacji. - Ja? - zapytała. - Co chcesz powiedzieć? Że zabiłam Josha? - Oczywiście, że nie. Wciąż była wzburzona. - Wiesz, przydałoby mi się trochę wsparcia. To był fatalny dzień i jeszcze się nie skończył. - W jej oczach błysnęły łzy. Ale nie podda się. Oskar, czując nadchodzącą awanturę, wśliznął się na swoje ulubione miejsce pod stołem. Troy stał zapatrzony na ogród, pobrzękując kluczami. - Przepraszam. Nie... nie nadaję się na psychoterapeutę. - Nie ulega wątpliwości. - Ale musisz spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że bez wątpienia jesteś podejrzana. - Przeczesując palcami włosy, westchnął jak człowiek mocno zmęczony życiem. Tak jakby los ostatniego żyjącego mężczyzny z klanu Montgomerych był czasami nie do udźwignięcia. - Może powinnaś wyprowadzić się na jakiś czas. - Ale to jest mój dom. - Wiem, wiem, ale może byłoby lepiej, gdybyś wyjechała teraz z miasta, zatrzymała się u mamy w Oak Hill. - Chcesz powiedzieć: ukryła się? - Tego nie powiedziałem. 27 - Nie jestem przestępcą, Troy. - Nie ustępowała, wzięła się w garść i z uporem próbowała rozwiać własne wątpliwości. - Tylko ofiarą. - Usta zacisnęły mu się w powstrzymywanym gniewie. - Jezu, zawsze ofiarą! - Wiedziałam, że nie powinnam do ciebie dzwonić - odparowała. - Więc dlaczego to zrobiłaś? Sięgnęła do lodówki po butelkę wody i odkręciła korek. - Policja nie chciała, żebym została sama. - Więc zadzwoniłaś do brata? - Byłeś najbliżej. - Czasami Troy zachowywał się nieznośnie, tak jak i reszta rodzeństwa. Jak tylko wykręciła numer do jego biura, wiedziała, że robi błąd. - Powiedzmy to sobie jasno. Zadzwoniłam do ciebie, ale nie dlatego, że jesteś jedynym facetem w rodzinie, rozumiesz? - Posłuchaj Caitlyn... Gwałtownie uniosła do góry rękę, jakby chciała odeprzeć atak. - Nieważne, zostawmy to. Chciałam zadzwonić do Kelly. - Kelly? Na miłość boską, Caitlyn. Nawet o tym nie wspominaj! - Ale... - Znów popełniła błąd, wspominając o Kelly. - To byłoby szaleństwo i doskonale o tym wiesz! - Zmarszczył ciemne brwi. - A, już rozumiem! Twoja linia obrony będzie opierać się na niepoczytalności. Kelly! - cmoknął. - Przestań! Nie jestem winna. Nie jestem szalona. A... a... Josh nie żyje. - Głos jej się załamał. - Był sukinsynem, w porządku, wiem o tym, le... kiedyś naprawdę go kochałam. - Czuła, jak policzki ją palą przy tym wyznaniu. - Był moim mężem. Ojcem Jamie. - Który ożenił się z tobą tylko dla pieniędzy. Słowa spadły na nią lodowatym deszczem. Były ohydne, ale prawdziwe. Oskar zaskomlał spod stołu. - Troy, proszę cię, ocal moją godność i nie rozwiewaj moich złudzeń, dobrze? Ku jej zaskoczeniu podszedł do niej i położył rękę na jej ramieniu. Zrobił to jednak z widocznym wahaniem, jakby obawiał się, że Caitlyn zaraz przyjdzie do głowy coś głupiego, na przykład odwróci się i wtuli twarz w jego ramiona. Zawsze wolał trzymać ludzi na dystans. Nigdy nie pozwolił Caitlyn ani nikomu innemu zbliżyć się do siebie. Dwa lata młodszy od Caitlyn i Kelly, jedyny żyjący syn Montgomerych... Od dziecka musiał dźwigać na swoich barkach nie lada ciężar. - To nie takie proste, Caitlyn. Twoje złudzenia wpędzają cię w tarapaty. I to nie po raz pierwszy. Za to pierwszy raz w tak wielkie. - Masz rację - przyznała, żałując swojego wybuchu. - Troy, dzięki, że przyszedłeś. Musiałam z kimś porozmawiać i myślałam, że mogę na ciebie liczyć. Mogłam zadzwonić do Amandy. Też ma niedaleko z biura, ale nie jestem pewna, czy dziś nie pracuje w domu. Zresztą wiesz, jaka z niej pracoholiczka, wiecznie zajęta. - A ja nie? Caitlyn zdobyła się na uśmiech, zniknęły resztki jej wściekłości. - Jesteś szefem banku. - To dodatkowy powód, żeby siedzieć w pracy. Nawet w sobotę. - Ścisnął delikatnie jej ramię. - Wiesz, że przyjechałem tu do ciebie... Tylko nie potrafię cię wesprzeć. - Bo zawsze musisz odgrywać takiego macho. Gdzieś od dwunastego roku życia, prawda? Jesteś jak jeżozwierz. Kłujący z wierzchu, miękki w środku. 28 - A Amanda cała ze stali? - spojrzał na zegarek i skrzywił się. - Muszę koniecznie wrócić do banku. Mam spotkanie z klientem. - W porządku. Poradzę sobie. Nie był przekonany. - Może pojedziesz na kilka dni do mamy? Policja tymczasem zorientuje się, co jest grane, a te sępy - wskazał kciukiem w stronę frontowych okien - znajdą sobie inne ścierwo do rozszarpania. - Ładnie powiedziane - mruknęła. Przez firanki zobaczyła, że dziennikarka w fioletowej bluzce idzie do furgonetki. Kamerzysta pakował sprzęt do futerałów. - Nie daj się zwieść. Jak ci wyjadą, przyjadą nowi, i to jeszcze więcej. - Nic mi nie będzie. - Na pewno? - Pytanie odbiło się echem po całym domu. Nie powiedział, co naprawdę o tym sądzi. Bo naprawdę, tak jak cała rodzina, uważał, że Caitlyn nigdy nie będzie zupełnie normalna, że zawsze będzie ją prześladować przeszłość. Ta tragedia też zostanie z nią już na zawsze. Caitlyn widziała wiele razy, jak siostry i Troy wymieniają znaczące spojrzenia, a potem pośpiesznie odwracają wzrok, by ich nie przyłapała. - Caitlyn? - Tak? - Jesteś pewna, że możesz tu zostać? - Mam Oskara. Jest świetnym towarzyszem i ochroniarzem i mogę mu płacić psim żarciem - powiedziała swobodnie, ale zobaczyła troskę w oczach brata. Westchnęła i dodała poważniej: - Troy, naprawdę nie musisz się martwić. - Tak, jasne. - Wierz mi. - Wysunęła szczękę i wyprostowała się, żeby wyglądać na silną. Troy uniósł sceptycznie brwi i sięgnął po marynarkę. - O ciebie nie można się nie martwić. - Spróbuj, dobrze? Zdobył się na cień uśmiechu. - Wiesz, że zawsze możesz do mnie zadzwonić. - I wpasujesz mnie gdzieś w swój napięty terminarz - odgryzła się. - Aj! - Prawda rani? - Przyjechałem tu, może nie? - Tak, przyjechałeś - przyznała ze słabym uśmiechem. - Doceniam to. Naprawdę. - Obiecaj mi jedno. - Wpatrywał się w nią z uwagą, wkładając marynarkę i wygładzając ją na ramionach. - Mmm? - Jeśli znów przyjedzie policja, nie rozmawiaj z nimi. Nie mów nic bez adwokata. Dobry nastrój prysł. Uczucie osaczenia znów ją dopadło. Czuła, że się dusi. Nie powinna była ufać Troyowi. Popełniła błąd. - Myślisz, że go zabiłam, tak? - wyszeptała z niedowierzaniem. - Myślisz, że zabiłam swojego męża. - Skuliła się w sobie. A ty, Caitlyn, co myślisz? - Nie ma znaczenia, co ja myślę, Caitlyn, ale wyjaśnijmy to sobie - myślę, że nie. Nie sądzę, żebyś była zdolna do morderstwa. Masz problemy - do diabła, wszyscy je mamy - ale nie sądzę, że mogłabyś zamordować z zimną krwią. 29 - Dzięki za zaufanie - powiedziała urażona. - Po prostu przestrzegam cię, to wszystko. - Poprawił krawat. - Na litość boską, nie wyżywaj się na mnie. - Nawet mi to nie przyszło do głowy. - Założyła ręce na piersi i odprowadziła go do drzwi. Dzięki Bogu, dziennikarze rozjechali się. Wiedziała jednak, że pusty ogród z koliberkami trzepoczącymi się przy karmniku i ważką pomykającą między pnączami długo nie pozostanie tak spokojny. To była cisza przed burzą. Spojrzała na niebo. Czyste, niebieskie. Zwodnicze. Gdy Troy wsiadł do range rovera, pomachała mu i poczuła pieczenie ściągniętej skóry na nadgarstkach - gojące się rany... Skąd, u licha, się wzięły? I te potworne obrazy eksplodujące z hukiem w jej głowie. Chaotyczne fragmenty snu? Coś w rodzaju percepcji pozazmysłowej? Przypadek? Czy może potworne wycinki wspomnień tak przerażających, że nie chciała ich dopuścić do świadomości. Rozdział 5 Adam Hunt zręcznie poradził sobie z zamkiem. Zasuwa odskoczyła z taką łatwością, że gdyby ktoś go obserwował, mógłby pomyśleć, że otworzył te grube, drewniane drzwi kluczem. Zachował jednak wszelką ostrożność. Był sam. W holu stupięćdziesięcioletniego domu przerobionego na budynek biurowy nie było nikogo. Nikt nie widział, jak wszedł po cichu, zamykając za sobą drzwi. W pokoju było gorąco. Parno. Wszystko przykrywał kurz, kwiatek stojący pod oknem usechł, a ziemia w doniczce zamieniła się w popiół. Rozejrzał się i otworzył okno, do niewielkiego gabinetu ze zniszczoną drewnianą podłogą i niedbale rzuconymi chodnikami wśliznął się zapach starej części Savannah. Skórzana leżanka, kanapa i fotel na biegunach stały koło siebie. Po przekątnej stała wysoka szafka ze sprzętem wideo. Pod oknem w niskiej oszklonej biblioteczce znajdowały się książki traktujące o psychozach, seksualności, etyce, hipnozie oraz wszystkich słabościach i deprawacjach znanych ludzkości. Niektóre z tych książek należały do niego. Tak samo jak kiedyś ten fotel. Ale to było dawno temu. Zacisnął szczęki i podszedł do biurka. Miało z boku szafkę z drewnianą żaluzją. Była zamknięta. Oczywiście. Dla niego nie stanowiło to jednak żadnego problemu. Fotel stojący przy biurku zaskrzypiał pod jego ciężarem. Zobaczył ślady kółek na dywanie, niewielki łuk powstały od ciągłego zaglądania do notatek lub do komputera. Jeszcze mocniej zacisnął szczęki, otworzył zamek i podniósł żaluzję. Przegródki i szufladki na znaczki, spinacze, koperty i podobne drobiazgi były we wzorowym porządku. Poukładane. Tak jak kobieta, która niedawno siedziała w tym podniszczonym fotelu. Więc gdzie, do cholery, jesteś, Rebeko? Odruchowo pomasował kolano. Wciąż mu 30 dokuczało po niedawnym wypadku na motorze. Włączył komputer, zabębnił nerwowo palcami o poręcz fotela i wpatrywał się w zakurzony ekran, czekając, aż się rozjaśni. Przejrzał pliki. Czy to tylko jego wyobraźnia, czy wyczuł zapach jej perfum unoszący się w stęchłym powietrzu gabinetu? Pobożne życzenia. Zręcznie przebierał palcami po klawiaturze, przejrzał kartotekę pacjentów, zapoznając się pobieżnie z nerwicami, depresjami i psychozami ludzi, których nie znał. Nic nie zwróciło jego uwagi i nie natknął się na żaden szczególny przypadek. Spojrzał na zegarek. Był tu już prawie czterdzieści pięć minut, słyszał odgłosy kroków i przesuwanych mebli dobiegające z góry. Sprawdził, jeszcze raz, czy zaryglował drzwi, wolał mieć pewność, że nikt nie wejdzie tu przez pomyłkę. Podszedł do okna. Z drugiego piętra zobaczył uliczkę w dole i sąsiedni dom. Starsza kobieta w słomkowym kapeluszu i podomce podlewała geranium. Gdyby spojrzała w górę, zauważyłaby go, więc wolał się odsunąć; nie chciał się potem tłumaczyć. Jeszcze nie teraz. Najpierw musi uzyskać odpowiedzi na swoje pytania. Prawdopodobnie będzie musiał kłamać. A, niech tam! Adam wierzył, że kłamstwa mają różne odcienie. Są poważne kłamstwa i niewinne kłamstewka, i cały wachlarz odmian pomiędzy. Niektóre są ciężkie, kleiste, a inne lekkie jak mgiełka, ale o ile się orientował, nie ma dobrych kłamstw. A mimo to, gdy z nadspodziewaną wprawą otwierał zamek szafki, stwierdził, że czasami kłamstwa sanie do uniknięcia. Zamek szuflady otworzył się ze szczękiem. Jeśli kłamstwo było konieczne, aby dotrzeć do prawdy... to czy naprawdę było takie złe? „Nie ma niewinnych kłamstewek - pouczała go babcia. - Kłamstwo to kłamstwo, i jeśli nie możesz powiedzieć prawdy, to źle z tobą”. Patrzyła na niego nieugiętym wzrokiem jastrzębia, szukając w jego oczach błysku oszustwa, a on wytrzymywał jej spojrzenie bez zmieszania, choć oboje wiedzieli, że bezczelnie kłamie. Babcia Hunt była sprawiedliwa. Jeśli nie potrafiła udowodnić, że Adam kłamie, udawała, że mu wierzy. Zastanowił się, co by teraz pomyślała o swym jedynym wnuku. Otworzył górną szufladę z kartotekami i przerzucił karty palcami, wdychając suchy, stęchły zapach nieużywanych dokumentów. Przejrzał nazwiska pacjentów, zamknął szufladę i otworzył kolejną, w połowie wypełnioną papierami, które mogły mu pomóc w poszukiwaniach. Gruba kartoteka pełna zapisków i informacji. BANDEAUX, CAITLYN MONTGOMERY. Czemu nie odnalazł tych danych w komputerze? Szybko wrócił przed migający ekran i jeszcze raz przejrzał pliki, ale Caitlyn zdecydowanie tam nie było. Powtórzył poszukiwania i odnalazł kartoteki innych pacjentów, ale na temat Caitlyn Bandeaux nie znalazł ani słowa. W komputerze było niewiele plików, przeszukał nawet komputerowy kosz na śmieci, jednak nie wrzucono tam ostatnio nic, co dotyczyło Bandeaux. Jakby nigdy tu nie przychodziła. Ale gruba papierowa kartoteka, którą miał na kolanach, przeczyła temu. Poza tym Rebeka w rozmowie z nim wymieniła kiedyś nazwisko Montgomery. Odchylił się w fotelu. Dlaczego informacje z papierów nie zostały przeniesione do 31 komputera? Przejrzał dokumenty i zobaczył fotografię, amatorskie zdjęcie pięknej kobiety po trzydziestce, z długimi ognistokasztanowymi włosami opadającymi na oczy. Trzymała na biodrze dziecko, dziewczynkę. Mała zanosiła się śmiechem, z ciemnych kręconych włosów wysuwały się różowe wstążki. Kobieta, najprawdopodobniej Caitlyn Bandeaux, wyglądała na beztroską i szczęśliwą. Miała na sobie taką samą jak córka białą sukienkę bez rękawów, którą wiatr owinął jej wokół nóg. Stała na ogromnym trawniku przed domem sprzed wojny secesyjnej, zbudowanym z malowanego na biało drewna i cegieł. Niebo złowieszczo pociemniało, ale matka z dzieckiem zdawały się nie bać nadchodzącej burzy. Adam patrzył na zdjęcie przez dłuższą chwilę. Kolejna tajemnica do rozszyfrowania. Wsunął fotografię do kieszeni. - Powiedz mi wszystko, co wiesz na temat Josha Bandeaux - powiedział Reed i rzucił na biurko Morrisette cienką teczkę. Żując gumę, odwróciła się od komputera i spojrzała przez ramię. Migający ekran pokazywał zdjęcia bezwładnego i zdecydowanie martwego ciała Josha Bandeaux. - Możesz pominąć to, że był kutasem. To już wiem. - Chciałam dodać, że miał gadane i potrafił wzbudzić zaufanie, a potem to wykorzystać. Kolejny przykład zwyrodniałej południowej szlachetności. - Otworzyła papierową teczkę. - Co to jest? - Wstępny raport z autopsji. Bardzo wstępny. Nie ma tam nic, czego byśmy nie wiedzieli. Śmierć nastąpiła w przybliżeniu o pomocy. Na pierwszy rzut oka wygląda, że zmarł z wykrwawienia, być może od ran, które sam sobie zadał. Więcej dowiemy się, gdy już zakończą sekcję zwłok. - Opadł na zniszczony fotel stojący w boksie Morrisette i nie po raz pierwszy zauważył, jaki ma tu porządek. Wszystko na swoim miejscu. Na biurku rodzinne zdjęcia, w kącie paprotka, w starym kubku z wyblakłym napisem JEŚLI NIE LUBISZ GLIN, NASTĘPNYM RAZEM GDY WPADNIESZ W KŁOPOTY, DZWOŃ PO HIPISÓW długopisy i ołówki. Na wieszaku wisiała dżinsowa kurtka ozdobiona sztucznymi brylancikami, a nad nią zatknięta czapeczka bejsbolowa drużyny Atlanta Braves. - Naprawdę nie wiem o nim zbyt wiele. - Zauważyła jego sceptyczne spojrzenie i dodała: - Naprawdę. Nie byłam z nim związana, ale poznałam go. Wiem, że dwa razy był żonaty. Reed nadstawił uszu. - Caitlyn Montgomery nie była jego pierwszą żoną? - Nie. - Morrisette odchyliła się na fotelu, bawiąc się ołówkiem. - Pierwsza miała na imię Maude. Maude Havenbrooke. Potem związał się z Caitlyn, która została żoną numer dwa. Potem najwyraźniej zamierzał się z nią rozwieść. - Z powodu planowanej żony numer trzy? Wzruszyła ramionami. - To plotki. Tylko razem mieszkali. - Skąd o tym wiesz? - Sprawdzałam go. Pamiętasz? W imieniu przyjaciółki, która potrzebowała informacji. - Jak ona się nazywa? Zawahała się. - To przesłuchanie w sprawie domniemanego morderstwa - przypomniał Reed i dostrzegł, jak Sylvie zaciska usta. - Millie. Millicent Torme. Jest mężatką, więc bądź dyskretny. 32 - Dyskrecja to moje drugie imię. - Akurat! - Znasz Maude Havenbrooke? - Nigdy jej nie spotkałam. - Ale wciąż gdzieś tu mieszka? - zapytał niedbale, myśląc jednocześnie, że Morrisette mocno zainteresowała się Joshem i jego prywatnym życiem. Być może nie kłamała, mówiąc, że jej nie pociągał. Ale z drugiej strony, pewnie umiałaby trochę nagiąć fakty, jeśli miałoby to uchronić jej reputację. - Tak mi się wydaje. Prowadzi pensjonat niedaleko Forsyth Park. Nazywa się Mocking Manor czy jakoś tak. Jeden z tych starych okazałych domów umeblowanych antykami, gdzie zatrzymują się bogaci turyści. Podobno jej rogaliki przyprawiając zawrót głowy. Smaruje je mieszanką miodu i domowego dżemu z malin. Reed postanowił porozmawiać z pierwszą panią Bandeaux. - Utrzymywała kontakty z byłym mężem? - Maude? Nie mam pojęcia. Wyszła powtórnie za mąż. Wydaje mi się, że za faceta o nazwisku Springer. Zapamiętał sobie i to nazwisko. - Miała jakieś dzieci z Joshem? - Nie jestem pewna... - powiedziała Morrisette. Nagle strzeliła palcami i wyprostowała się na fotelu. - Nie. Nie wydaje mi się, żeby mieli dzieci, ale Maude była trochę od niego starsza i miała dziecko z pierwszego małżeństwa. - Skomplikowane to wszystko. - Powiązania rodzinne zawsze są skomplikowane. Być może Josh adoptował dziecko. Nie wiem. Tak jak mówiłam, nie interesowałam się tym tak bardzo. - Zarumieniła się lekko. - Nie patrz tak na mnie. Po prostu sprawdzałam go dla Millie, która rozstała się z mężem. - Więc Millie związała się z Joshem? - Nie do końca, a nawet jeśli, był to raczej skok w bok. Ona była od jakiegoś czasu w separacji z mężem, a Bandeaux rozwodził się. Wątpię, czy Millie, jeśli się z nim związała, znalazła akurat to, czego szukała. Bandeaux lubił kobiety bogate, piękne i chętne zrobić mu laskę, gdy tylko miał na to ochotę. Reed przełknął ślinę. - Skąd wiesz...? - Dobra, nie wiem. Ale Josh Bandeaux to wirażka. Przesiadywał w lokalach ze striptizem. Szastał pieniędzmi. To wiem na pewno. Natknęłam się na niego, gdy zajmując się prostytucją, hazardem i narkotykami, brałam udział w nalotach na nocne kluby, takie jak Silk Tassel i Pussies In Booties. W każdym razie Josh związał się z Caitlyn Montgomery i po kilku miesiącach nie byli już zwykłą parą, ale małżeństwem, na miłość boską! Millie wróciła do męża i nie pisnęła ani słówka. Chyba czuła się upokorzona tym, że ją porzucił. Ale na pewno nie była w nim zakochana. Zdaje się, że czar starego Josha pryskał, jak tylko poznało się go lepiej. Nowa kobieta, w krótkim czasie dziecko - i zapomniał o przeszłości. Reed założył stopę na kolano i powiedział: - Sprawdziłem panią Bandeaux. Nienotowana. - Więc teraz i ty myślisz, że Bandeaux został zamordowany? - Nie wiem. Jestem otwarty na wszystkie możliwości. 33 Morrisette wciąż żuła gumę, teraz w dodatku zaczęła mlaskać. - Ty? Akurat. - Zobaczymy, co koroner powie po sekcji zwłok. Czekam też na raport ekipy badającej miejsce zbrodni. Do tej pory wiemy, że ciało najprawdopodobniej nie było przenoszone. Umarł na swoim biurku. Ostatnią osobą, o której wiemy, że widziała go żywego, jest służąca, pani Pontiac. Widziała go przed swoim wyjściem, ale później Josh mógł jeszcze urządzić jakieś cholerne przyjęcie. - Raczej prywatne spotkanie. W zmywarce stały tylko dwa kieliszki, a nie czterdzieści. - Głośno myślała Morrisette. - Więc wiemy, że miał towarzystwo. Pani Pontiac przysięga, że wszystko umyła, a nawet opróżniła zmywarkę przed wyjściem. - Jakieś odciski na kieliszkach? - zapytał Reed. - Nie. Poza śladem szminki, wszystko wytarte. - Dlaczego ktoś miałby wytrzeć odciski, a zostawić szminkę? - Przez nieuwagę, albo nie wiedząc, że szminka może doprowadzić nas do osoby, która jej użyła. Na dywanie w gabinecie było też kilka innych śladów, prawdopodobnie po winie. Nie wiemy, jak stare są te plamy, ale możliwe, że wino zostało rozlane właśnie tej nocy. Kieliszki wstawiono do zmywarki. - Schludny zabójca. - Lub gość. Nie mamy pewności, że facet został zamordowany - przypomniała mu. - Tak, wiem. - Reed zdjął nitkę z ciemnej skarpetki. - Ale zastanówmy się przez chwilę nad morderstwem. Masz jakiś pomysł? Kto mógł życzyć mu śmierci? - Co najmniej pół miasta. Po pierwsze, zmieniał kobiety jak rękawiczki. To nas czasem drażni. Po drugie, jego partner w interesach, Al Fitzgerald. Myślę, że Josh go wykiwał i pozbawił udziałów w firmie. I to nie byłby jego pierwszy konflikt z prawem. Wcześniej był zamieszany w jakąś aferę z papierami wartościowymi, ale rozdał w Atlancie wystarczająco dużo łapówek, udało mu się z tego wywinąć i nigdy nie stanął przez sądem. Zmrużyła oczy i jeszcze energiczniej zaczęła żuć gumę. - Jestem pewna, że ludzi, u których Josh figurował na liście najbardziej nienawidzonych osób, jest wielu i można znaleźć wśród nich bardzo szacowne nazwiska. - Chciałbym ją zobaczyć. Możesz podać kilka tych nazwisk? - Z przyjemnością. - Rozparła się na biurku, omal nie potrącając łokciem kubka z kawą, i powiedziała: - Chcesz się dowiedzieć, co wiem o Caitlyn Bandeaux? Reed przechylił głowę, zastanawiając się, czy za zainteresowaniem Morrisette byłą żoną Josha nie kryło się coś więcej. - Mów. - Po pierwsze, jest dość niezrównoważona. Od dzieciństwa kilka razy przebywała na oddziale psychiatrycznym. Nie wiem, jaka jest diagnoza i czy w ogóle ją postawiono. Mogła to być lekka depresja lub psychoza maniakalna albo jak to teraz nazywają? Zaburzenia afektywne dwubiegunowe. Może w dzieciństwie doznała jakiejś traumy lub wpadła w narkotyki, niektóre mogą wpieprzyć człowieka w prawdziwą psychozę. Sły-szałam też, że choroba psychiczna jest dziedziczna w tej rodzinie. Jest przenoszona w genach Montgomerych. - Czy nasza wdowa zachowywała się kiedyś agresywnie? Morrisette wzruszyła szczupłymi ramionami i wypluła gumę do kosza przy biurku. - Z pewnością nie aż tak, żeby ją za to aresztować. wdrożenie GDPR 34 - Skąd masz te informacje? - Od znajomego znajomego. - Plotki - powiedział rozczarowany. - Takie same jak te, za które płacimy codziennie naszym informatorom. - Pogłoski nie mają żadnego znaczenia w sądzie. - Nawet nie wiemy na pewno, czy to morderstwo. Po prostu dzielę się z tobą informacjami, które udało mi się zebrać. Sprawdzę je i dowiem się, jaka jest prawda. - Uśmiechnęła się. - Na wypadek, gdybyśmy jednak mieli z tym trafić do sądu. Spojrzał na jej nastroszone włosy i ciemniejsze odrosty. - Nie usłyszałaś tego w salonie piękności? - Cholera, nie. - Jeden kącik jej ust się uniósł. - Nie chodzę do salonów piękności. Boże, nie znoszę tej nazwy. Zakład kosmetyczny też nie jest dużo lepszy. To - wskazała na sztywne blond włosy - może się zdziwisz, ale to nie jest robota profesjonalisty. Pewnie myślisz, że zapłaciłam czterdzieści, sześćdziesiąt albo i sto dolarów jakiejś fryzjerce, ale do diabła, nie. To powstało dzięki staremu dobremu Clairolowi i nożyczkom, które odziedziczyłam po babci. Co sześć tygodni poświęcam mojej fryzurze około dwóch godzin i voila, oto główne clou programu! - Po prostu clou. - Tak, wiem. - Wstała i znów pokazała na swoje włosy. - Tanio, szybko, nowocześnie! - Skoro tak mówisz... - Bo tak jest - powiedziała, grzebiąc w torebce. Wyciągnęła paczkę marlboro. - Czas na krótką przerwę. Chcesz jednego? - Raczej nie. Lepiej sprawdzę znajomych i rodzinę Josha Bandeaux. Skoro naprawdę był tak nielubiany... - Niektórzy nazywali go Josh Bandyta Bandeaux. - Uroczo. - Świetnie do niego pasowało. Myślę, że nazwała go tak któraś z jego byłych kobiet. Prasa to podchwyciła... - W to akurat nie wątpię. - Nie kochasz czwartej władzy, co, Reed? - Ani trochę. Spytała: - Myślisz, że mogłabym sprzedać to zdjęcie? - Wskazała ekran komputera. Josh leżał na swoim drogim biurku, tak jak go znaleźli, z zaschniętą krwią na palcach. Widać było nawet kałużę na dywanie. - Każdy, kto zapłaci, będzie mógł zrobić sobie z tego tapetę, wygaszacz ekranu lub coś w tym rodzaju. - Śmieszne - powiedział bez cienia uśmiechu. - Myślałam, że docenisz mój żart. Nagle spoważniała. Reed przypuszczał, że Morrisette była bardziej związana z tym draniem, niż chciała się przyznać. Mógłby się założyć, że nie zapominała tak łatwo swoich mężów czy kochanków. Wyglądała na twardą sztukę, ale wcale nie była taka silna. Raczej udawała. Z tego, co słyszał, dorastała bez ojca. Krążyły plotki, że ojciec porzucił matkę dla młodszej kobiety zaraz po narodzinach Morrisette. Ale tak tylko gadali ludzie. Miejscowe ciemniaki. Reed nie znał prawdy i niewiele go ona obchodziła. A raczej do tej pory go nie obchodziła. 35 - Nie zrobiłabyś nic, co zaszkodziłoby śledztwu? - zapytał. - Co takiego? - zapytała gwałtownie. - Słyszałaś, co powiedziałem. - Pieprz się, Reed. Wiesz, jaka jestem. - W tym właśnie problem. - Wstał i poczuł, jak Sylvie zmraża go swoim spojrzeniem. - Naginasz zasady bardziej niż ja. Spojrzała na zegarek. - Muszę wyjść. Jest sobota. Przegapiłam mecz pitki nożnej, w którym gra moja córka. Nie pierwszy raz. - Glina nie ma weekendów. - Za to ma bajeczną pensję, wysokie premie i jest sławniejszy niż gwiazdy rocka - odparowała. - Dzwoniła do mnie Madonna, chciała się zamienić. Właśnie się nad tym zastanawiam. Powiedziałam, że oddzwonię. Reed roześmiał się. Poszedł do swojego gabinetu, zastanawiając się, co psychiatra powiedziałby o jego partnerce. Albo o pani Bandeaux, jeśli to, co mówiła Morrisette, było prawdą. Próbował nie myśleć o Caitlyn Bandeaux jak o głównej podejrzanej, ale przeczucie, że jest w tę sprawę zamieszana, nie chciało go opuścić. Od służącej Bandeaux dowiedział się, że Caitlyn, porzucona przez męża czy nie, była częstym gościem w jego domu. Kiedyś tam mieszkała i pewnie wciąż miała klucze, bo Bandeaux nie zmienił zamków. Jeśli wierzyć kieliszkom w zmywarce, tamtej nocy w domu Bandeaux była kobieta; różowa szminka przypominała tę, którą miała dzisiaj na ustach Caitlyn, ale może to zwykły zbieg okoliczności. Bez dokładnego badania trudno stwierdzić. Istnieją setki odcieni różowych szminek, albo nawet tysiące. Najważniejsze, że nie miała wiarygodnego alibi. Dzisiaj rano wydawało mu się, że jest w szoku i przeżywa stratę męża, ale też że coś ukrywa, jakąś tajemnicę. Pracując w policji w San Francisco, wiele razy widział, jak ludzie kłamią, i umiał to rozpoznać. Ale to mogło być samobójstwo, mimo wszystko. Włączył lampkę na biurku. Postawiłby swoją miesięczną pensję na to, że Caitlyn Montgomery nie przeszłaby pozytywnie testu na wariografie. Kłamała na temat tego, co wydarzyło się zeszłej nocy; Reed był tego pewien. Musiał tylko dowiedzieć się, dlaczego. Rozdział 6 Zadzwonił telefon. Caitlyn pomyślała, że to może Kelly, i popędziła do kuchni. Omal nie wpadła na Oskara, chwyciła słuchawkę i zauważyła, że na ekranie nie wyświetliło się żadne imię ani numer dzwoniącego. - Słucham? - Dzień dobry. Czy rozmawiam z Caitlyn Bandeaux? - zapytał nieznajomy kobiecy głos. Caitlyn wyprostowała się, czujna i spięta. - Tak, słucham. - Cieszę się, że panią zastałam. - Głos brzmiał przyjaźnie. Wesoło. Podejrzanie. To nie był odpowiedni dzień ani na wesołość, ani na podlizujące się nieznajome głosy. - Nazywam się Nikki Gillette, pracuję dla „Savannah Sentinel”. Wiem, przez co pani teraz przechodzi, proszę przyjąć moje kondolencje z powodu śmierci męża. 36 Ach, tak. - Niech zgadnę - powiedziała Caitlyn, próbując pohamować wzburzenie. - Chciałaby pani przeprowadzić ze mną wywiad. Może nawet na wyłączność? - Myślałam, że miałaby pani ochotę przedstawić swoją wersję wydarzeń. - Teraz głos Nikki był ostrzejszy. - To są różne wersje? Poza tym myślę, że nie ma o czym mówić. - Oczywiście, że jest o czym. Pani mąż był bardzo wpływowym człowiekiem, a policja zdaje się podejrzewa morderstwo lub samobójstwo. Miałam nadzieję, że zechce pani wyjaśnić pewne kwestie. - Byliśmy w separacji. - Caitlyn ugryzła się w język. Jej życie osobiste nie powinno nikogo obchodzić. - Ale wciąż byliście małżeństwem. Nie odpowiedziała. - W każdym małżeństwie są lepsze i gorsze chwile - powiedziała Nikki Gillette przymilnie, tonem zachęcającym do zwierzeń. Pułapka nie zadziałała. Caitlyn była wkurzona. - Zgadza się, i są to prywatne sprawy, więc pozostańmy przy „bez komentarza”. - Ale... Najwyższa pora to skończyć. - Niech pani posłucha, pani Gillette. Nie mam nic więcej do powiedzenia. Proszę więcej nie dzwonić. - Z trzaskiem odłożyła słuchawkę, zanim tamta zdążyła zaprotestować. Natychmiast znów rozległ się dzwonek. - Cholera! - Podniosła słuchawkę, odłożyła ją i włączyła automatyczną sekretarkę. Jeśli zadzwoni Kelly, to zostawi wiadomość, a jeśli nie, to Caitlyn pojedzie do domu nad rzeką i spróbuje ją odnaleźć. Była coraz bardziej zdesperowana. Na miłość boską, Kelly, oddzwoń. Nalała sobie do szklanki herbatę z lodem, upiła łyk, opadła na krzesło przy kuchennym stole i objęła głowę rękami. Co się stało wczorajszej nocy? Jak to możliwe, że śniła jej się śmierć Josha? Skąd ta krew w sypialni? Głowa jej pulsowała, lód topił się w prawie nietkniętej herbacie. Pamięta, że pojechała do centrum i zaparkowała na River Street przy parku Emmet. Tak... to na pewno. Zamknęła oczy, próbując przeżyć jeszcze raz wczorajszą noc. Ból rozsadzał jej głowę. Zniekształcone obrazy miasta nocą wirowały jak szalone. Światła neonów. Łódki na rzece. Tłum ludzi na ulicy. Z trudem usiłowała poskładać skrawki wspomnień, jak przez mgłę pamiętała, że przeszła przez ulicę na czerwonym świetle, a wyjeżdżająca zza rogu taksówka zatrąbiła wściekle. Minęła Cotton Exchange, stary budynek giełdy bawełny, a potem brukowanym chodnikiem poszła nad rzekę. Pamiętała jej zapach i widok wolno płynącej wody. Minęła tłum ludzi, sklepy i weszła do baru. Dlaczego Kelly umówiła się z nią na spotkanie, a potem nie przyszła? A może wcale się nie umawiała? Czemu Caitlyn nic nie pamięta? Czy jakimś cudem znalazła się w domu Josha? Dobry Boże, gdzie wczoraj była? Najpierw dolna warga, a potem powoli całe jej ciało zaczęło drżeć. Czuła, że zaraz się rozpłacze, jednak udało jej się pohamować. Jak to Troy powiedział? Że zawsze odgrywa rolę ofiary? Teraz już nie. I nigdy więcej. Zacisnęła szczęki, kiedy pomyślała o zmarłym 37 mężu. - A niech to, Josh - wyszeptała. - Co, do diabła, się stało? - Na stole zauważyła wizytówkę, którą zostaw ił detektyw Reed. Może powinna do niego zadzwonić? I co mu powiesz, że śni ci się Josh w swoim gabinecie? Albo że w ogóle nie pamiętasz, co robiłaś? Że pamięć masz w strzępach - pamiętasz tylko urywki, które nie składają się w żadną sensowną całość. A może powinnaś mu powiedzieć, że jesteś szurnięta jak babcia Evelyn... pamiętasz ją, prawda... pamiętasz, co stało się w domku łowieckim? Wzdrygnęła się, w głowie huczało jej od pytań, którymi z pewnością zarzuciłaby ją Kelly. Znów chcesz skończyć w psychiatryku, tak? Bo tak się to skończy. I jak, do diabła, wyjaśnisz, skąd wzięła się ta krew? Jezu, Caitlyn, tak czy inaczej zamkną cię, tym razem na dobre! Więzienie albo szpital psychiatryczny. Wybieraj. - Ale ja nic nie zrobiłam - powiedziała i uderzyła pięścią w stół. Z trudem łapiąc oddech, poczuła, że traci panowanie nad sobą. Przecież nie jest nienormalna. Nie... przecież doktor Wade zapewniała ją, że nie. Gdyby tylko przestała się wreszcie trząść. Nie chciała się nad sobą użalać. Kiedy porozmawia z Kelly, pozna prawdę. Choćby najgorszą. Ach, tak? Para-noja jest dziedziczna... Zerwała się na równe nogi, potrącając szklankę z herbatą. Kostki lodu potoczyły się po stole, a rany na nadgarstkach znów dały o sobie znać. Nie może myśleć w ten sposób... nie może pozwolić sobie na wątpliwości. Chwyciła szybko zmywak leżący na zlewie, zaczęła ścierać rozlaną herbatę i wrzuciła do zlewu wymykające się z rąk kostki lodu. Traci nad sobą kontrolę. To pewne. Wrzuciła ręcznik do miski. Musi wyjść z domu, wziąć Oskara na spacer albo pobiegać w parku, aż do utraty tchu, aż zlana potem, z mocno bijącym sercem odzyska wreszcie jasność myślenia. Tak właśnie robiła od czasów dzieciństwa. Wtedy życie było o wiele prostsze. Czy na pewno? Patrząc przez okno, wróciła myślami do swojego dzieciństwa w starym domu na plantacji. Przypomniała sobie, jak biegała z Kelly i ich przyjacielem Griffinem po lesie i wśród starych przycupniętych domów, w których mieszkali kiedyś niewolnicy; jak wszyscy troje ganiali się po zrujnowanych pokojach z klepiskiem zamiast podłogi, z sypiącymi się ścianami i stęchłym zapachem starego potu i niespełnionych marzeń. Między krokwiami brzęczały osy, w kątach pełno było pajęczych sieci z wyschniętymi owadami. Caitlyn i Kelly nie miały wtedy nawet dziesięciu lat, raczej osiem czy dziewięć; Kelly uwielbiała bawić się w chowanego w labiryncie pokojów i znikać w ciemnościach. - Nie znajdziecie mnie... - drażniła się, a Griffin zawsze biegł w kierunku, z którego nadchodził głos, nie zdając sobie sprawy, że dźwięk odbijał się od gnijącego drewna i połamanych drzwi. W niektórych miejscach dach się zapadł, a naruszone zębem czasu ściany były upstrzone ptasimi odchodami. Kelly chowała się w najokropniejszych miejscach, w starych alkowach i ciemnych wnękach, od których Caitlyn cierpła skóra. W miejscach, gdzie mogły się kryć szczury, robaki i węże. W miejscach ciemnych i złych. - Macie cykora - drażniła się Kelly, prowadząc Caitlyn i Griffina w ciasny kąt z ciemną plamą na ścianie. - Widzicie, to tutaj... to tutaj Maryland, niewolnica, o której opowiadała nam prababcia, ta, której imię nadano od stanu, w którym się urodziła, to tu stara Maryland przykucnęła i urodziła dziecko. Zaraz potem zmarło. Dokładnie tutaj. - Kelly wskazała na podłogę pod zaplamioną ścianą i Caitlyn wzdrygnęła się. 38

Posted in: Bez kategorii Tagged: gortat wzrost, paznokcie hybrydowe jak zrobić wzorki, oryginalne klapki kubota,

Najczęściej czytane:

alonach. ...

Hayes odwrócił się do Sandersa. Nie miał notatek ani kopii do rozdania, a wyraz jego twarzy wyraźnie świadczył o uczuciach, jakie budziły w nim kolorowe teczki kolegi z policji stanowej. ... [Read more...]

ała ...

białą bilą przeskoczyć nad ósemką. Ale się nie udało. Wygrał za drugim razem, kiedy zaczęła grać agresywnie i chciała zgarnąć wszystko. Ale się nie udało. Potem ona wygrała trzecią, czwartą i piątą rozgrywkę, ... [Read more...]

Koniec WIBOR i wakacje kredytowe

miły, troskliwy. Moja córka... Amanda powiedziała Mary, że chyba jest

zakochana. - Ty go nie poznałeś? - Nie. ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 www.event.warszawa.pl

WordPress Theme by ThemeTaste